Klasztory w Ladakhu są nielicznymi już dziś miejscami, gdzie corocznie odbywają się rytualne tańce mnichów buddyjskich, znane pod tybetańską nazwą cz’am. Tańce te to właściwie całe kilkudniowe widowiska o charakterze symbolicznym i obrzędowym. Do klasztoru Spitok, usytuowanego opodal Leh, ściągają z himalajskich dolin rzesze wiernych, by dokonać rytualnego oczyszczenia, wypędzić demony i odrzucić złą karmę oraz wszelkie złe uczynki nagromadzone podczas całego roku.
Dla niektórych z nich jest to jedna z niewielu okazji w roku, aby odwiedzić niżej położone siedziby ludzkie. Uroczystości rozpoczynają się dwudziestego drugiego dnia jedenastego miesiąca kalendarza tybetańskiego (przełom stycznia i lutego). Skomplikowane przygotowania odbywają się w murach klasztoru i nie mogą w nich uczestniczyć osoby z zewnątrz. Część cz’amu dostępna dla wiernych rozpoczyna się mniej więcej w sześć dni później i trwa trzy dni.
Od samego rana w klasztorze panuje niezwykła atmosfera. W dukangu – głównej klasztornej świątyni, jest sprawowana pudża, czyli ofiara, modlitwa. Monotonne mantry giną gdzieś w mrocznych zakamarkach świątyni, raz po raz zagłuszane wybuchami głośnej muzyki – na pierwszy plan wybijają się dźwięki talerzy, a wtórują im niskie tony trombit. Ogólne podniecenie szybko udziela się nowo przybyłym. Tłum bardzo żywo reaguje na kolejno pojawiające się maski, rekwizyty, układy taneczne. Ludzie to krzyczą, to śmieją się, to milkną przerażeni. Poetyka całej uroczystości wraz z jej rozbudowaną symboliką są im bliskie, doskonale “czytają” całość misterium.
Główne miejsce uroczystości – cz’am-ra, czyli klasztorny dziedziniec, wypełniają po brzegi pielgrzymi. Jego centralna część, z modlitewną chorągwią zatkniętą na ogromnym maszcie, jest zarezerwowana dla tańczących mnichów. Przez dziedziniec zaczyna się przewijać korowód rozmaitych bóstw opiekuńczych, demonów i kościotrupów. Wirują wielobarwne szaty, pulsuje i dudni muzyka.
Punktem kulminacyjnym cz’amu jest wpędzenie demonów do niewielkiej figurki przedstawiającej człowieka. Mnich w masce jelenia, recytując modlitwy i zaklęcia, za pomocą odpowiednich narzędzi rytualnych (młotek, toporek, trójząb) zachęca złe siły, by wniknęły do figurki nalu; łańcuch owinięty wokół korpusu ma uniemożliwić ich ponowne wyjście na zewnątrz. W finałowej części ceremonii mnich obcina figurce ręce, nogi oraz głowę. Rozcina brzuch i wydobywa z niego wnętrzności; do rozprutego brzucha wkłada odciętą głowę. Zawinięte w płótno szczątki nalu są potem wynoszone poza obręb klasztoru i palone. Demoniczne maski, tańczące szkielety, budzące grozę rekwizyty: czaszki, trójzęby, ludzkie serce, haki i łańcuchy – atrybuty rodem z przedbuddyjskiej tradycji bon, mogą wywołać dreszczyk emocji u niejednego widza, nieświadomego głębszego sensu oraz alegorii zawartych w rytuale.
Pierwsi Europejczycy, misjonarze będący świadkami tańców cza’m, łatwo dali się zwieść pozorom – krwawym rekwizytom oraz wywołującym strach przebraniom, i niesłusznie nazwali je diabelskimi tańcami, posądzając mnichów o oddawanie czci diabłu. Taki pogląd pokutował w Europie dość długo. Dzięki duchowej mocy mnichów, sile magii i modlitwy otaczające nas zło po raz kolejny zostało przepędzone. Jednak za rok ceremonię trzeba będzie powtórzyć.